czwartek, 21 maja 2015

#51 Wędrówka

"Odnalezienie cienia przez zagubienie ciała..."



Dawno dawno temu jakoś tak może bardziej w zeszłym tygodniu już nawet to by było. Poczułem się niezwykle samotnie w fortecy. W sumie nie wiem czemu bo otaczało mnie mnóstwo ludzi a w nich nawet mnóstwo znajomych, z którymi mogłem porozmawiać. Mimo tych rozmów wewnątrz mnie panowała jednak bardzo przygnębiająca cisza. Zdawało mi się, że ta cisza może mnie w końcu pochłonąć jak czarna dziura światło i już nigdy nie wypuścić. Była to rzecz zarówno piękna jak i przerażająca. Ilekroć miałem ochotę się wyciszyć nie miałem jak się okazuje ochoty na aż tak całkowite wyciszenie. Dźwięki niby do mnie docierały, byłem wstanie uczestniczyć w rozmowie. Przeżycie to było bowiem czymś głębszym niż pozory mogły wskazywać. Tu nie chodziło o nie słuchanie. Tu nie chodziło i nie odbieranie dźwięków. Tu chodziło i ciężką wewnętrzną ciszę. Mimo zewnętrznie utrzymywanego kontaktu wewnętrznie byłem tylko ja i moje myśli nie wypowiadane nagłos i nie zaburzające ciszy. Absolutnej ciszy. Totalnej i cholernie nie zdrowiej ciszy. Ciszy, która bez problemu może cię zabić swoją pieprzoną bezczelnością i brakiem zahamowań. Nie dającej ci ani sekundy wytchnienia, wychylającej się ponad każdy dźwięk w milczeniu go zagłuszając. Nie do kurwa pojęcia. I nie mogłem już słuchać tego wewnętrznego harmidru. Wiecznie przekrzykującej się ciszy. Rozbijającej się o twoje wnętrzności i niszczącej je niczym stalowi religijni terroryści dwie wierze. Każdy dźwięk wpadający w ciszę to ból, którego nie da się opisać. Rozrywa cię od środka jak granat, czymkolwiek jest granat. Właściwie to piekło na zimno i wybuch na cicho. To jak umysłu człowieka. Nie jestem silny nie dałem rady. Uciekłem. Wybiegłem. Oddaliłem się. Owinąłem twarz skórzaną szmatą. Nie chciałem słyszeć, nie chciałem mówić, nie chciałem mieć żadnego kontaktu. Czułem jak zamarzam wewnątrz własnego ciała. Wybiegłem tak daleko na oślep, że słyszałem już tylko własny oddech i bicie serca. Dźwięki te również zadawały ból zatapiając się w ciszy. W porównaniu jednak do bólu jaki czułem żyjąc między ludźmi był on niczym. Przyzwyczaiłem się do cierpienia. Nie myślałem już nawet o niczym. Pomyślałem już o wszystkim. Doszedłem do wniosku, że moje życie właściwie nie ma sensu ale i tak da się żyć. Nie czułem się lepiej. Cisza zdawała się stawać coraz głębsza. Były momenty, że miałem wrażenie jakbym ją słyszał. Dźwięku tego nie nazwę ale wiem, że to dźwięk największego bólu. Poznałem go. Nie wiem czemu ja. Ale poznałem ten dźwięk. Nigdzie go nie usłyszysz. Nigdy nie usłyszysz go z kogoś. To musi być dźwięk twojej bezradności. Nie wiem czemu ale zdawało mi się, że trzeba przed nim uciekać więc biegłem dalej. Nie otwierałem oczu tylko biegłem. Nie bałem się bo bieg w nie znane to nic strasznego w porównaniu do tego dźwięku. I w końcu przyszło wybawienie. Przytuliła mnie jakaś kobieta i nagle cisza zniknęła. Wtedy mimo, że wokół nadal nic wydobywało dźwięków było dla mnie strasznie głośno. Kobieta poszła a ja stałem bo kroki nadal zdawały się być za głośne. I tak minęło sporo czasu. Teraz jest normalnie. Mogę iść ale, w którą stronę to ja nie mam pojęcia. Pewnie już nigdy nie wrócę. Szkoda bo tu nie ma żadnego jedzenia. No nic nie zostało tylko umrzeć. Dzięki ciszo no naprawdę o niczym innym kurwa nie marzyłem, nie mogłaś mnie przytulić jeszcze zanim wybiegłem z fortecy kobieto. Weź u może wróć co i mi pomóż co!? Ja pierdole no umrę tu! Co to ma być ja się pytam! Halo, czy ktoś tu może jest!? Ja jebie co to za zadupie. Nie no już jest po mnie, nawet iść nie mam siły. No to pa. Umieram. Tu umarł Amber Posiłek. No na pewno ktoś mi to tu postawi mhm. Dobra ni ma co. Dobranoc.