środa, 13 listopada 2019

#89 Bomi

"A ciało w czeluściach przemija..."



Późną nocą Bomi ślęczał nad stosem pomiętych ze złości kartek. Były to notatki, różne obliczenia i równania, które mogły przyczynić się do rozwiązania problemu ze sztucznym słońcem i siłami ciemności. Końcówka knota niegdyś ogromnej świecy dopalała się leniwie stojąc na niedużym, dobitym przez czas stole, przy którym siedział chłopiec. Za oknem pohukiwała sowa, która przez wiele dni odwiedzała i obserwowała Bomiego podczas pracy, lecz ten był coraz bardziej rozdrażniony i poirytowany. Nie szło mu najlepiej. Sztuczne słońce górowało nad nim w przenośni jak i realnym świecie.
-Tu potrzeba czarownicy, znachorki lub Bóg wie kogo jeszcze by w ogóle podjąć walkę z takimi siłami zła, a nie obliczeń i eksperymentów jak obalić coś co tylko udaje być tym czym nie jest! - zrozpaczony i bezsilny zaczął łkać cichutko, tak by nie słyszała go sowa, co było głupie kiedy się nad tym zastanowił. Zdawało mu się jednak że ta usłyszała jego szloch, poczuła jego smutek i spojrzała na niego oczami pełnymi żalu. Ptak podleciał tuż pod uchylone okno i zapukał swym zakrzywionym dziobem w szybę dając znać by chłopak otworzył okno szerzej. Tak też uczynił. Sowa wleciała do pomieszczenia lądując na oparciu krzesła, wpatrywała się w Bomiego intensywnie.
-Mogę ci pomóc - przemówiła skrzeczącym głosem.
-Dobra Bomi ty masz już halucynację, tej sowy wcale tu nie ma, nie ma słyszysz! Jesteś tu sam i wgapiasz się na pusty mebel! To pewnie ze zmęczenia. - Chłopiec z przerażeniem w oczach i sercu pomyślał głośno. Przetarł oczy raz, a potem drugi a ptak nadal był obecny w jego pokoju, nie ruszył się z miejsca. Wpadł więc na pomysł by przesunąć w powietrzu dłonią tak aby rozmyć swoja halucynację i gdy tylko jego ręka znalazła się tuż przy główce sowy ta dziabnęła go boleśnie w palec.
-Ała! Co do…- mężczyzna nie dokończył, gdyż w słowo weszła mu sówka.
-Jesteś zagubiony to normalne, ale ja znam odpowiedz na twe troski, tylko pozwól mi sobie pomóc.
-Nie to jakieś żarty! Po pierwsze wątpię w to że wiesz cokolwiek o teorii sztucznego słońca, a po drugie dlaczego do cholery ty mówisz ludzkim głosem?!-Niedowierzanie w jego oczach zdawało się wnerwiać sówkę.
-Za dużo pytań na raz mój drogi, ale chodź za mną a dowiesz się wszystkiego. - Ptak wyleciał z domku kierując się w stronę lasu.
-No i co myślisz, że w ciemną noc, od tak za tobą pójdę? - Bomi powiedział bardziej do siebie niż do ptaka, który oddalał się ku pierwszym rzędom drzew.
-W sumie co mi szkodzi? Jestem Bomi odważny! Co może mi zrobić głupia sowa?! - pomyślał Zgarnął tylko słabą latarkę z kosza pod łóżkiem i prędko wyskoczył przez okno parząc się przy tym boleśnie pokrzywą, która rosła tuz pod oknem.
-Niech to szlag! Ejj poczekaj na mnie! - Krzyknął, pocierając swędzące ciało. Wbiegł w ciemny, przerażający las. Co chwila straszyły go cienie ogromnych, powykrzywianych drzew, a najmniejszy szelest liści dawał wyobraźni pole do popisu. Nie trwało długo nim znalazł się pod wejściem do ogromnej jaskini.
-Tu muszę Cię zostawić mój drogi - wykrzyczała sówka. - Tam znajdziesz odpowiedz na wszystkie swe troski.
-Skąd mam wiedzieć czy to nie jakiś postęp? - Bomi spojrzał na sowę z podejrzliwością.
-Głupcze, po co marnowałabym swój cenny czas, z resztą myślałam że jesteś odważnym mężczyzną. - Podleciała jeszcze wyżej by dać swym słowom siłę.
-Nawet Ciebie nie znam! Idziesz ze mną! Wtedy uwierzę że mówisz prawdę.
-Jak chcesz… - Ptak pierwszy wleciał do jaskini.
Krople wody z wysoka skapywały Bomiemu na nos, słabe światło latarki nie dawało zbyt wiele, a jedyne co słyszał to łomot swego serca.
-Długo jeszcze? - zapytał, lecz odpowiedział mu ktoś inny.
-Już za moment, słodziutki...
-Co do licha?…AAAAAAAAA - Mężczyzna poczuł niesamowity ból jego łydka była rozrywana na strzępy, padł na ziemie i poczuł jak coś wpija zęby w jego palce u dłoni... Wrzeszczał z bólu straszliwie, chciał uciec lecz nie mógł się ruszyć trzymało go coś potwornego, było za późno. Swym mdlejącym już wzrokiem w odmętach ciemności zobaczył je... kochanice Irka, pożerające jego ciało. Sekwana, Baśka, Ciszka, Migdałek oraz Ambrozja zachwycające się posiłkiem, świeżym mięsem i krwią Bomiego.
-Dlaczego! - zdołał jeszcze wykrzyczeć nim Migdałek zaczął dobierać się do jego tłuszczyku na brzuszku. Głos kobiety, którą słyszał wcześniej znów rozbrzmiał w jego uszach.
-Dlaczego? Pytasz się o swój tragiczny koniec czy o to czemu kochanice Irka lubują się w ludzkim mięsie? Otóż zgniły od środka z braku miłości, nie dostały jej od Irka, a królowa i pasterka dobroci miały ich dość więc oddały je mnie. Jestem czarownicą i wysłanniczką Q.
Bomi nie zdążył usłyszeć odpowiedniej odpowiedzi. Zemdlał a potem zmarł pożarty przez kochanice. Tak skończyła się jego marna przygoda.

Dwie godziny później gdzieś w lochach zamku wysłanniczki Q.

-To nie jest możliwe... ich się nie da uleczyć... przecież zgniły całkowicie. - Czarownica spoglądała z niedowierzaniem na kobiety, które jeszcze chwile temu były jak zombie, a teraz zdrowe spoglądały na nią z nienawiścią zza krat.
-Wypuść nas! Chcemy do Irka! - odezwała się Ambrozja
-Błagam musze mu upiec świeży chleb, i ogolić nogi! - wtrącił Migdałek
-Żadna stąd nie wyjdzie! Jesteście moje! Kupiłam was od królowej, z którą tak przy okazji związał się Irek!
-Kłamiesz! Irek kocha mnie! - Ciszka wykrzyczała te słowa plując jadem na czarownice.
-Pani przypomniało mi się coś istotnego... - zaczęła sówka.
-Mów
-Ostatnia ofiara kochanic była poparzona pokrzywą, być może jakiś jej składnik przyczynił się do wyleczenia kobiet.
-Pokrzywa powiadasz…. - wysłanniczka Q z zamyśloną miną skierowała się ku schodom prowadzącym na górze do jej komnat. - Musze to zbadać...

-Felerna Władczyni